wtorek, 8 kwietnia 2014

Szkoła austriacka dla opornych

Audycja z dn. 21 czerwca 2011 roku
Wyraziłem się nieściśle - nie ma nic przeciwko temu, żeby droga była prywatną własnością. Natomiast mam wątpliwości do jednej rzeczy: prawo własności powinno pozwalać na swobodne dysponowanie drogą przez właściciela. Mogłoby to doprowadzić do sytuacji, że właściciel wyłącza drogę z użytkowania wg swojego widzimisię. Z tego powodu czy nie lepiej byłoby zostawić drogi pod jurysdykcją państwa, ale oddać je w zarządzanie prywatnym podmiotom?
raczej rzadko można by było spotkać drogę, której właścicielem byłaby jedna osoba, podatna na irracjonalne widzimisię. Zbudowanie i utrzymanie drogi to poważna inwestycja, w którą angażuje się wiele podmiotów - tworząc korporację, z zarządem i akcjonariatem. Umowy z użytkownikami (biznesy lokalne, zarządcy osiedli mieszk.) zawierane są na lata. Kto ryzykowałby straty i proces w sądzie o łamanie warunków umowy z powodu widzimisię 'szalonego' menadżera czy współwłaściciela? Tylko na głębokiej prowincji takie rzeczy mogłyby się zdarzyć - a i tak zawsze rynek znajduje optymalne rozwiązanie, o ile żaden podmiot nie ma monopolu na przemoc.

Podobnie rzecz się ma z wodami i lasami. Co z dostępnością lasów? Co z ochroną zwierzyny? Jaki status miałyby np. parki narodowe?
twórcza funkcja przedsiębiorcy służy znajdywaniu optymalnych rozwiązań. Np.
 Ludzie chcą chodzić do lasów? Jak bardzo chcą? czy model pay-as-you-go będzie efektywny? nie wiadomo. trzeba sprawdzić, od tego są konkurujący ze sobą przedsiębiorcy na rynku. Może model z abonamentem rocznym wliczonym do czynszu, pozwalający na wypoczynek w endorsowanych zagajnikach? A może reklamodawcy umieszczą kukułki śpiewające dżingle reklamowe w lasach?
Whatever works, dude. Konsument zdecyduje.
Przecież już sam fakt, że Ciebie martwią takie sprawy, i spore grono osób również, znaczy że potencjalny przedsiębiorca w tej branży będzie musiał wziąć je pod uwagę i zaspokoić Wasze żądania - FOR A PRICE, rzecz jasna, i tylko rynek może tę cenę ustalić. Bez rynku i bez własności, jak wiadomo, tej ceny usługi umownie nazwanej "I really do give a damn about it" nie można ustalić, więc tak naprawdę nie wiadomo, czy pieniądze zdzierane w podatkach na lasy czy ochronę przyrody są wydawane zgodnie z życzeniami obywateli, czy jest ich optymalna ilość, czy idą tam, gdzie powinny wg wartościowań poszczególnych zainteresowanych. Z reguły nie. Więc rozwiązanie rynkowe z definicji zaspokaja znacznie lepiej sumienie osób faktycznie zainteresowanych.

Dla mnie szkoła austriacka to idealna propozycja dla społeczeństwa jednostek racjonalnych, w którym nie ma miejsca na realizację destrukcyjnych popędów, a jedynie oświeceniowych, pogodnych celów. Jest to komunizm przenicowany. Nie przeczę, że dla niektórych to właściwa droga i właściwa idea, podobnie jak właściwą drogą wydawać się może z takiego samego punktu widzenia komunizm. Trzeba jednak pamiętać, że freudowskie destrudo czyhające za każdym węgłem nie traciłoby czasu i czym prędzej wetknęło żelazny drąg w szprychy rozpędzającego się koła austriackiej ekonomii ;)
Ustalmy może wreszcie, bo sporo osób nie łapie, że to dwie różne rzeczy.
Szkoła austriacka, to nurt w ekonomii, charakteryzujący się najbardziej trafną metodologią analizy i opisu zjawisk gospodarczych. Szkoła austriacka, jako Wertfreiwissenschaft, nie stanowi gotowej propozycji ustrojowej dla żadnego społeczeństwa, ponieważ tym się nie zajmuje. Propozycje ustrojowe, to twory filozofii politycznej, i w naszym przypadku jest to libertarianizm, zwany też ładem bezpaństwowym. Szkoła austriacka stanowi tu tylko narzędzie analizy wszelkich procesów gospodarczych, hipotetycznych jak i mających miejsce na naszych oczach - ale niczego nie proponuje per se.
Stąd Twój powyższy wywód jest chybiony. Szkoła austriacka jest w stanie, dzięki swojej metodologii wychodzącej z aksjomatu ludzkiego działania, podać efektywność danej polityki ekonomicznej - lub też uświadomić dociekającego, iż zbyt dużo tu niewiadomych, wynikających ze zmienności preferencji osób uczestniczących w danym zdarzeniu, więc wszelka prognostyka byłaby czczym wróżeniem z fusów (inne szkoły ekonomiczne są mniej pokorne, i zaraz zabrałyby się za modelowanie ekonometryczne, którego wiarygodność wynosi 50%: "może tak, ale może nie" - i nawet Noble za to dają). I to zależy od decydującego, czy uzna argument ekonomisty austriackiego - czy też go zlekceważy, tym samym próbując oszukać rzeczywistość.
Żaden teoretyk austro-libertarianizmu nie zakłada absolutnej racjonalności jednostek ludzkich, gdyż doskonale wie, że nie istnieje żaden homo oeconomicus szkoły klasycznej - lecz homo agens, człowiek działający. Działający by osiągnąć swe cele, choćby najbardziej irracjonalne, najbardziej irracjonalnymi środkami. I to jest właśnie aksjomat działania, fundament metodologii ASE, najbardziej realistyczne założenie w historii myśli ekonomicznej. Subiektywne wartościowanie -> chęć poprawy stanu zastanego -> dobór środków -> działanie -> efekt. Często kiepski (podmiot ponosi stratę). Ale zawsze mający miejsce w świecie zamieszkiwanym przez ludzi. W czym tkwi sedno? W tym, że różni ludzie mają różne wartościowania i hierarchie celów, i nie można ich poznać z pozycji neutralnego obserwatora - są one całkowicie subiektywne, i ukryte - znane (często w sposób niemożliwy do wyartykułowania) jedynie przez daną osobę-podmiot gospodarujący. Ekonomia może jedynie powiedzieć coś o ŚRODKACH - te, w postaci dóbr ekonomicznych, są rzadkie i ograniczone - więc podlegają ekonomizacji w procesie działania. Homo agens musi się zdecydować jakich środków użyje do realizacji postawionego celu. Zaczyna więc wartościować również te środki, przenosi jakby część tej subiektywnej wartości celu na fizyczne oraz niematerialne dobra, które uznał za środki działania. Suma zużytych środków, a także czasu i wysiłku musi w rezultacie dać cel (produkt) wyceniony subiektywnie przez działającego wyżej, niż środki - inaczej człowiek nie podjąłby działania w ogóle. Dopiero EX POST człowiek może stwierdzić, że jednak osiągnięty cel okupiony był wyższym kosztem, niż się spodziewał - suma środków przewyższyła subiektywną wartość celu. Mówimy wtedy o ekonomicznej stracie. Ale EX ANTE homo agens wartościował sumę środków NIŻEJ, niż spodziewany cel - inaczej nie podjąłby działania.
I to jest właśnie twardy rdzeń ekonomii austriackiej. W ten sposób tworzy się system cen - gdy dochodzi wymiana między dwoma działającymi ludźmi, i posiadane przez obydwu różnorodne środki (czynniki produkcji), wartościowane odmiennie, są wymieniane, by służyć każdemu z uczestników do realizacji innych, różnie wycenianych celów. Czynniki, które ktoś wycenił zbyt nisko i sprzedał przedsiębiorczej osobie, ta druga łączy w taki sposób, że osiągnięty cel (produkt) znacznie przewyższa pod kątem subiektywnej dla niej wartości sumę wartości czynników, czasu i pracy. Przedsiębiorcza osoba osiąga zysk. Itd. itp.
Teraz wystarczy to logicznie rozwinąć dla zaawansowanej gospodarki - i wszystko jasne.

Każda instytucja zaburzająca czy ingerująca w proces ludzkiego działania, subiektywnego wartościowania, doboru środków, hierarchizacji i realizacji celów - niszczy ten delikatny aspekt człowieczeństwa, gasząc jakiekolwiek symptomy ludzkiego geniuszu. Oczywiście, trzymając się zasady Wertfrei, możemy tylko skonstatować - jeśli zależy komukolwiek na tym, by ludzka kreatywność i innowacyjność mogły owocować w coraz wyższym dobrobycie dla coraz większej liczby ludzi, większym pokojem społecznym i międzyludzką współpracą - to ekonomia mówi: RYNEK MUSI BYĆ WOLNY. WŁASNOŚĆ MUSI BYĆ PRYWATNA. NIE MOŻE BYĆ MONOPOLU NA PRZEMOC.
Natomiast jeśli zależy komuś na tym, by jedni bogacili się kosztem drugich, a ludzka kreatywność była duszona, przy czym ogólny dobrobyt będzie obniżał się stopniowo, tym samym zubażając również tych bogacących się pasożytów - to proszę bardzo: więcej kontroli, więcej podatków, więcej zinstytucjonalizowanej przemocy, zawieszenie własności prywatnej, ingerowanie we wszelkie procesy gospodarcze i subiektywne decyzje ludzi. Rezultaty będą opłakane. Ale co kto lubi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz