wtorek, 8 kwietnia 2014

SilverToBlade: nazista czy narodowy-bolszewik?

Audycja z dn. 10 lipca 2011 roku.
Pojawił się niedawno filmik mający rzekomo refutować "kłamstwa" jakie rzekomo "rozsiewam" nt. szkoły austriackiej w ekonomii i wyjaśniający niby dlaczego państwowy interwencjonizm jest lepszy niż wolny rynek. Autorem jest, jak łatwo się domyślić, SilverToBlade. Jego zarzuty to kompletny kretynizm, co za chwilę pokażę.
Zarzuca Szkole Austriackiej, że jest przestarzała, bo pojawiła się przed 'rewolucją przemysłową', i w tym filmiku precyzuje, że chodzi mu o III rewolucję przemysłową, czyli po drugiej wojnie światowej. Ale przypomnę ci więc, knypie, że najważniejsze dzieła szkoły austriackiej powstały po II WŚ, a mianowicie "Ludzkie działanie: traktat o ekonomii" Misesa, wydane w 1949 r., oraz "Man, Economy and State" Rothbarda (u nas jako "Ekonomia wolnego rynku"), wydane w 1962 r. Ten twój naciągany argument został więc obalony w moment, a zupełna niekompetencja i nieznajomość tematu maluje cię jako niedouczonego knypa. A w Radiu Żelaza niedouczone knypy są wyjątkowo nielubiane. Właściwie, jako że przyłapałem cię na samym początku na kłamstwie i niekompetencji, powinienem przerwać dyskusję, bo niedouczone smarki powinny poznać temat dogłębnie, zanim zaczną szaleć. Ale lecimy dalej, bo może się czegoś nauczysz z tej okazji.
Poza tym, szkoła austriacka, to metodologia, a metodologia, jeśli jest logicznie spójna, nie może być "przestarzała" w wyniku zmieniających się warunków gospodarowania, ponieważ logika nie staje się nagle przestarzała, bo ludzie zaczęli używać komputerów. Metodologia szkoły austriackiej opiera się na aksjomacie działania, ponieważ człowiek działa zawsze i wszędzie, wynika to z jego natury, i próba zaprzeczenia aksjomatowi działania, też będąca działaniem, wywołuje samozaprzeczenie. A ty mi wyskakujesz z jakimiś nie mającymi związku z tematem bzdurami, że "tradycyjny aksjomat działania jest nieprawdziwy" - on jest prawdziwy zawsze i wszędzie, wynika z natury ludzkiej. Potem piszesz "a raczej tyle nieprawdziwy co nieprawdziwe jest to, że daje optymalne efekty". Że niby "rosnąca kompleksowość rynków" i powstanie asymetrii informacji uniemożliwia dokonania subiektywnie najlepszego wyboru? Ty w ogóle rozumiesz znaczenie słowa "subiektywny" i "optymalny"? Wybór podjęty przez działającą osobę jest zawsze w danym momencie dla niej subiektywnie optymalny - inaczej by go nie podjęła! Tylko faszysta, a więc osoba cierpiąca na manię planizmu, chcąca zmuszać innych do bardziej "optymalnego" jej zdaniem zachowania, może twierdzić, że konsument cierpi, dokonując samodzielnych, subiektywnych wyborów.
Jako kompletny ekonomiczny dyletant, nie znasz podstawowej literatury z zakresu ekonomii informacji, gdzie właśnie prym wiedzie od początku Szkoła Austriacka, dla ciebie przestarzała, dla poważnych ekonomistów najbardziej na czasie. A mianowicie taka pozycja jak "The Use of Knowledge in Society" Hayeka wyjaśnia, jak ważny i nieodzowny jest rynek w procesie pozyskiwania, koordynacji i przekazywania informacji uczestnikom rynku. Oznacza to, że im bardziej zaawansowana gospodarka - tym rynek musi być tym bardziej wolny od interwencji siłowej, którą zalecasz, po to by efektywniej zarządzać informacją, zwłaszcza wiedzą rozproszoną, znaną tylko pojedynczym podmiotom i niemożliwą do wyartykułowania poza działaniem rynkowym. Dla pojedynczego konsumenta oznacza to tylko tyle, że jeśli chce, subiektywnie, dokonać bardziej dla siebie optymalnego wyboru, to rynek mu potrzebnej informacji dostarczy. Stąd powstawanie takich instytucji, jak prasa fachowa, branżowa, poradniki konsumenta, rankingi, recenzje - które dostarczają konsumentowi większej wiedzy o interesującej go części rynku, by asymetria informacji nie powodowała u niego utraty użyteczności ex post. Ex ante zawsze wybiera najbardziej optymalną dla siebie opcję, ale, jak w każdym działaniu przedsiębiorczym, ex post może ponieść stratę - czyli osiągnięty efekt będzie odbiegał pod kątem subiektywnej wartości od tego, czego się działająca osoba spodziewała. I jak każdy przedsiębiorczy podmiot, taka osoba uczy się, zdaje sobie sprawę z braku konkretnych informacji, i następnym razem po nie sięga, by osiągnąć zamierzony w działaniu efekt - osiągnąć zysk.
To jest podstawa gospodarki rynkowej, i żadna państwowa interwencja tego nie ulepszy, ponieważ państwo cierpi na gigantyczną asymetrię informacji, w końcu działa poza rynkiem, poza systemem cen, i obraca cudzymi pieniędzmi, więc urzędnik nie traci użyteczności, nie ponosi straty na rynku, więc wszelkie informacje zwrotne, jakich używa przedsiębiorca czy podmiot rynkowy - dla urzędnika są niedostępne. Z tego też powodu każda interwencja siłowa państwa jest szkodliwa, zakłóca proces rynkowy, tłumi obieg informacji wiedzy rozproszonej, i nakłada gigantyczne koszty społeczne na konsumentów.
Więcej o tym w doskonałym traktacie najznamienitszego ekonomisty europejskiego ostatnich dwóch dekad, Jesusa Huerty de Soto "Socjalizm, rachunek ekonomiczny i funkcja przedsiębiorcza". Przestarzałe, co?
Cóż knyp jeszcze napisał? Że podatki są potrzebne, bo zmniejszają masę pieniądza w obiegu? Matko. Przecież to państwo odpowiada za masę pieniądza w obiegu, inicjując akcję kredytową przez obniżanie stóp procentowych, jak i emisję obligacji skarbowych na pokrycie swoich astronomicznych wydatków, więc jeśli zaprzestanie tych działań - to masy pieniądza w obiegu nie trzeba będzie zmniejszać. A banki nie udzielają kredytów o dużej stopie ryzyka masowo, i dlatego, że chcą - tylko dlatego, że państwo je do tego zmusza - jak w USA przez administracyjny nakaz udzielania kredytów mieszkaniowych bezrobotnym, oraz przez ciągłe obniżanie stopy procentowej przez bank centralny poniżej poziomu rynkowego, co powoduje boom inwestycyjny niemożliwy do utrzymania z braku wystarczających oszczędności. Znowu kłania się abecadło ekonomii i szkoła austriacka, która przewidziała i wyjaśniła wszystkie kryzysy ostatnich 100 lat - no ale wszak jest przestarzała, czyż nie?
Potem SilverToBlade próbuje krytykować pieniądz oparty na złocie, że niby mechanizm kreacji pieniądza bezgotówkowego (poważna skaza całkowitej liberalizacji, wyobraźcie sobie!) sprawia, że jest be. Przypomnę ci więc, knypie, że mechanizm kreacji pieniądza bezgotówkowego w reżymie waluty papierowej jest nieskończenie poważniejszy i szkodliwszy, co widać gołym okiem, choćby na utratę przez dolara 95% siły nabywczej z początku XX w. Jest to wina nie rzekomej "całkowitej liberalizacji", tylko braku wolności w produkcji pieniądza, nadanie papierowej walucie statusu legal tender, i monopolizacji jego emisji przez państwo i jego kartel banków, z bankiem centralnym na szczycie tej piramidy. Pieniądz, który jest dobrem jak każde inne, winien być produkowany przez rynek, prywatnych przedsiębiorców, którzy oparliby go na kruszcach, a pieniądz kredytowy w takich warunkach nie byłby problemem, ponieważ, o ile chronione byłoby prawo własności deponentów (audycja nr 28), banki emitujące więcej kredytu, niż posiadające rezerw, upadałyby. I tyle. Rynek doskonale sobie poradzi bez żadnej kontroli niekompetentnych urzędników. Więcej o tym znowuż u Huerty de Soto "Pieniądz, kredyt bankowy i cykle koniunkturalne".
Potem mamy już kompletną żenadę - niezrozumienie natury ubezpieczeń sprawia, że ten dyletant na serio pisze, iż pieniądze zdzierane z ludzi na państwową służbę zdrowia są "ubezpieczeniem" przed chorobami wrodzonymi i nowotworami. Otóż nie są żadnym ubezpieczeniem, tylko przymusową redystrybucją od osób zdrowych do osób chorych, i żaden prywatny zakład oczywiście w ten sposób nie może funkcjonować, bo nie ma prawnego przywileju rabowania ludzi z bronią na ulicach, jak państwo. Gdyby faktycznie istniał wolny rynek ubezpieczeń medycznych, a nie istnieje ani w Polsce, ani w USA, gdzie regulacje państwowe są bardzo silne i astronomicznie zwiększają koszty - to firmy ubezpieczeniowe solidnie przebadałyby historię zdrowia ubezpieczonego i wyliczyły taką stawkę, by ani ubezpieczony ani one nie były stratne. Obecnie tego nie mogą zrobić. Stąd wysokie składki, które zawierają premię za ryzyko, które ponosi ubezpieczyciel, gdyby przyszło mu płacić za wrodzone czy wcześniej posiadane schorzenie. itd. itp. Tylko uwolnienie rynku, otwarcie go na realną konkurencję, a więc powstanie również rynku informacji o ubezpieczycielach, polepszyłoby sytuację konsumentów.
Póki istnieje niekonkurencyjna państwowa służba zdrowia, w ogóle nie można mówić o prywatnej medycynie w takich warunkach. Tak więc kolejny dowód na dyletanctwo knypa.
To, co pisze dalej, to są już kompletnie kosmiczne bzdury, np. że innowacje powodują zwiększenie kosztów medycyny. Istnieje różnica między jednym koszykiem usług, a drugim, poszerzonym o nowe usługi, powstałe w wyniku innowacji. Oczywiście ten drugi koszyk będzie droższy niż pierwszy, ale nie z powodu innowacji per se, tylko z powodu poszerzenia pakietu usług w nim dostępnych! Konsument sobie dobiera (a raczej dobierałby na wolnym rynku) taki koszyk, jaki mu bardziej pasuje, porównując dostępne usługi i ich koszt dla siebie. Pierwszy koszyk, w wyniku innowacji, byłby tańszy już z samej przyczyny istnienia poszerzonego drugiego koszyka - tak, jak ma to miejsce na rynku elektroniki, gdzie w wyniku innowacji powstaje np. lepiej wyposażony laptop, to cena starszego, mniej wyposażonego, natychmiast spada. Jest to jasne jak słońce, tylko póki istnieje państwowa służba zdrowia i sektor medyczny jest pozbawiony rynkowej konkurencji, to ten proces nie może zadziałać. Konsument jest pozbawiany możliwości wyboru przez siłowy przymus państwa.
Knyp znowu coś pisze o asymetrii informacji, bo lekarze wiedzą więcej niż pacjent. To chyba oczywiste, po to się korzysta z usług specjalisty, bo wie więcej. Fryzjer, szewc i prostytutka też wiedzą więcej, niż konsument, dlatego wybiera on ich usługi, a nie amatorów. Potem knyp płacze, że w wyniku innowacji pacjent jest bombardowany nowymi usługami, za które musi płacić więcej, niż np. 100 lat temu. Otóż nie musi - jego pieniądze, jego wybór. Tylko, że w przypadku państwowej służby zdrowia jest zmuszany do płacenia za to w składce zdrowotnej, a w przypadku quasi-prywatnych ubezpieczeń ubezpieczyciel jest zmuszany do płacenia za te zabiegi. Nie istnieje więc żaden rynkowy mechanizm ograniczający koszty, bo płatnikiem bezpośrednim nie jest konsument. Gdyby to on faktycznie musiał ponieść koszty zwiększonej ilości badań, to by machnął ręką i poszedł do domu, a nie robił sobie tomografii mózgu z powodu bólu głowy.
I to jest główny powód, dla którego należy zlikwidować państwową służbę zdrowia, i całkowicie urynkowić prywatną. Inaczej koszty będą nadal astronomicznie rosnąć, a jakość medycyny spadać.
Pod to podpiąć też należy rzekomą praktykę utrzymywania pacjenta w chorobie, po to by płacił. Otóż jeśli płaci z własnej kieszeni, to wymaga, by być wyleczonym jak najszybciej - i lekarzowi na tym zależy. Jeśli płaci kto inny - to ani pacjent, ani lekarz nie mają ku temu motywacji. Proste.
Kolejne kłamstwo, i zupełne niezrozumienie natury innowacji jak i ekonomii. Czyli kwestia mitycznych państwowych wynalazków, powstałych w trakcie II WŚ i wyścigu zbrojeń. Przypomnę więc może, że państwo nie ma własnych pieniędzy i środków, lecz tylko te, które zrabuje sektorowi prywatnemu. Więc gdyby nie zrabowało tych pieniędzy i środków na badania, to miałby je sektor prywatny - w tym zasoby ludzkie, czyli genialne umysły naukowców - i wszelkie odkrycia powstałyby szybciej i taniej w sektorze prywatnym, co więcej - byłyby to od razu wynalazki konsumenckie, gotowe do wdrożenia do masowej produkcji na rynek konsumencki, nie wymagające adaptacji, jak to miało miejsce z technologiami wojskowymi. I tyle w temacie, użytkownik SilverToBlade nie rozumie pojęcia opportunity cost, pewnie Bastiata "Co widać a czego nie widać" też nie czytał - więc niech wybywa na pole.

Tyle na razie starczy. Ogólnie poziom nauczania ekonomii w polskich uczelniach nadal jest praktycznie zerowy, czego jawnym dowodem jest płaczliwy faszysta, SilverToBlade, dla którego subiektywne wybory konsumentów są złe, bo ON WIE LEPIEJ. Mentalność planisty, kompletna nieznajomość funkcjonowania rynku i jego roli w koordynacji wiedzy rozproszonej, czy wreszcie brak oczytania w najważniejszych pozycjach światowej literatury ekonomicznej sprawia, że na zawsze już pozostaniesz dla mnie knypem, którego należy regularnie trzaskać penisem po buzi, bo do poważnej polemiki się zwyczajnie nie nadajesz!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz