sobota, 24 maja 2014

Dewaluacja, deprecjacja, strefa euro, dług publiczny

audycja z dn. 22 maja 2014
Zanim nastanie grobowa cisza wyborcza, chciałem jeszcze skomentować pewne kontrowersyjne kwestie podnoszone przez niektórych kandydatów na europarlamentarzystów, dotyczące waluty euro a złotówki.
Na pierwszy ogień idzie Adam Bielan z Polski Razem.
Podczas debaty na ringu w kieleckiej Galerii Korona 26 kwietnia Bielan twierdził, że dzięki temu, iż mieliśmy złotówkę a nie euro, Polska uniknęła recesji, bo "zdewaluowaliśmy" złotówkę (posłuchajmy jego autentycznej wypowiedzi). Otóż jest to bzdura. Narodowy Bank Polski nie powziął żadnych działań dewaluacyjnych, a więc nie dodrukował złotówki, nie sprzedał jej za euro, ani nic z tych rzeczy - bo to właśnie oznacza dewaluacja, polecam posłuchać audycji Radia Żelaza pt. "Mit zbyt mocnego franka". Kurs złotówki spadł w stosunku do euro i dolara, owszem, ale odpowiadały za to siły rynkowe. Była to deprecjacja, a nie dewaluacja. Inwestorzy zagraniczni wycofali kapitał z Polski, pozbyli się papierów denominowanych w złotówce, i dlatego kurs złotówki obniżył się. Czy dzięki temu uniknęliśmy recesji? I tak, i nie. Co to znaczy, że złotówka osłabła na międzynarodowym rynku walutowym? Ano to, że godzina pracy Polaka stała się mniej warta i mniej dóbr i usług zagranicznych jest w stanie za nią kupić. Trudno nazwać to dobrymi wieściami. Adam Bielan, przyciśnięty przez Dawida Lewickiego w ostatniej debacie w Kielcach wypluł z siebie, że dzięki temu zachowane zostały miejsca pracy. Miejsca pracy celem gospodarki. A przecież, jak wiemy, celem gospodarki nie jest eksport i miejsca pracy, tylko import i likwidacja miejsc pracy. Czyli to, by za godzinę swojej pracy Polak mógł kupić tyle, ile wcześniej kupował za 2, 3 czy 4 godziny swojego tyrania! To jest właśnie rosnący dobrobyt, a nie ciągle wydłużające się godziny mniej produktywnej pracy - a to właśnie wywołuje słabnący kurs własnej waluty.
Ale wróćmy do tezy, że tylko własna waluta pozwoliła uniknąć recesji. Otóż jest to kwestia znacznie bardziej skomplikowana. Dlaczego w ogóle recesja w strefie euro? Był to, i jest to głównie kryzys zbyt rozdętego sektora publicznego i zbyt rozdętego długu publicznego w krajach intelektualnej i gospodarczej biedy, jakimi bez wątpienia są śródziemnomorskie kurwidołki, czyli PIGS+Irlandia. Finansowały swoje rosnące wydatki publiczne emisją obligacji po zaniżonych stopach ustalonych przez Europejski Bank Centralny, korzystając z tego, że są w strefie euro i ryzyko kredytowe zeksternalizują na całą strefę euro, czyli  tak na prawdę na kraje oszczędne: Niemcy, Holandię, Luksemburg, Finlandię. Sektor publiczny nie produkuje niczego wartościowego, o czym wie każdy mający pojęcie o ekonomii. Generuje tylko gigantyczne koszty, zarówno bieżącego funkcjonowania, jak i obietnic przyszłych świadczeń. W dodatku zachodzi efekt wypychania, czyli wydatki publiczne wypychają produktywne wydatki prywatne, a więc prywatnych firm na inwestycje, przynoszące wyższą produktywność w przyszłości. Rezultatem jest gospodarcza zapaść, inflacja i niespłacony dług - po jakimś czasie takiego beztroskiego wydawania cudzych pieniędzy, i do tego doszło w krajach PIGS, czyli m.in. w Grecji.
Co się dzieje, jak uderza recesja? nie da się utrzymać dotychczasowo tak wysokich płac, jak i cen. One muszą spaść, a konkretnie musi się zmienić relacja płac, kosztów i cen w gospodarce do takiego stanu, jaki odpowiada aktualnie uczestnikom rynku. Rozdęte koszty sektora publicznego muszą zostać zredukowane. Spaść muszą płace w każdej branży, wcześniej sztucznie rozbudowanej tanim kredytem. Kredytobiorcy, nie mogący spłacić zobowiązań, muszą ogłosić bankructwo, a wierzyciele starać się upłynnić masę upadłościową. Ceny wcześniej rozdętych dóbr i aktywów, czyli np. nieruchomości, muszą spaść do realnych rynkowych poziomów. A więc po prostu deflacja - zarówno wyrażona nominalnie w spadającym poziomie cen, jak i w podaży pieniądza, którego pokryciem były zbyt liczne i zbyt tanie kredyty, których teraz nie da się spłacić. Recesja jest nieunikniona i potrzebna, by zrestrukturyzować chorą gospodarkę.
Dlaczego więc tacy ludzie, jak Adam Bielan, czy inni przeciwni strefie euro mówią, że mając własną walutę, uniknęliśmy recesji? Otóż gdyby Grecja miała własną walutę, to jej bank centralny mógłby dodrukować pieniądz, czyli zdewaluować drachmę w stosunku do euro, dolara i innych światowych walut, tym samym unikając potrzeby restrukturyzacji gospodarki poprzez cięcia wydatków i spadek poziomu cen i płac, jak i deregulację - bo grecka gospodarka jest wyjątkowo przeregulowana, podobnie jak polska. Owszem, Grecy nie byliby w stanie importować z zagranicy tyle, co wcześniej, ale w kraju z cenami nic by się nie działo, płace nadal byłyby nominalnie astronomiczne, i nie istniałaby potrzeba redukcji etatów. Kredyty nadal mogłyby być udzielane po niskich stopach, skoro bank centralny zasilałby w płynność banki własną walutą. Natomiast ceny greckich dóbr na rynkach zagranicznych dzięki deprecjacji waluty byłyby niskie, a więc eksport wzmógłby się, poprawiając bilans płatniczy, i zachowując miejsca pracy...
W strefie euro takie zamiecenie problemów pod dywan nie jest możliwe. Oznacza to, że kraje strefy euro, które zachowywały się nierozważnie - choć tak naprawdę w dyktaturze banku centralnego trudno ocenić, kiedy i czy nie stać danego podmiotu na nadmierne zadłużenie! - poniosły tego konsekwencje i muszą odchudzić drastycznie swoje państwa. Jest to dobre i wyjdzie na jeszcze lepsze tym krajom. W Estonii na przykład już wyszło.
Tymczasem Polska nie została zmuszona do restrukturyzacji, nadal może się zadłużać po uszy, bezrobocie nie wzrosło, ale naród zbiedniał. Konsekwencje w przyszłości będą jeszcze gorsze z powodu zaniedbanych reform. Sytuacja nie jest aż tak tragiczna jak w Grecji dzięki odblokowaniu zawodów w pakiecie Gowina, natomiast całość poronionych inwestycji w związku z Euro 2012, które są tylko kamieniem u szyi gospodarki, przyniesie szkodliwe konsekwencje już wkrótce, gdy rynki finansowe jednak stwierdzą, że Polsce nie można dłużej pożyczać bez strachu o regulowanie zobowiązań. Prezesem NBP jest Marek Belka, człowiek, który wprowadził podatek od oszczędzania za rządów SLD, człowiek, który raczej nie jest typem jastrzębia jak Balcerowicz, tylko w stymulacji monetarnej widzi zbawienie kulejącej gospodarki, co widać po poziomie zarówno stóp procentowych, jak i rezerwy obowiązkowej, na poziomie 3,5%, najniżej w historii.

Wróćmy do kwestii euro. Przeciwko wprowadzeniu Polski do strefy euro oprócz Polski Razem jest też np. Kongres Nowej Prawicy, partia autentycznie wolnorynkowa. Niestety argumenty wysuwane przez jej kandydatów odnośnie tej kwestii są słabe merytorycznie. To nie wspólna ponadnarodowa waluta jest problemem, tylko centralne nią zarządzanie przez Europejski Bank Centralny, ustalający jeden poziom stóp procentowych i umożliwiający krajom o słabych gospodarkach zadłużać się po tych właśnie stopach, które nie odpowiadają realnym rynkowym stopom, jakie ustaliłyby się w tych krajach, gdyby pozwolono działać wolnemu rynkowi pieniądza i finansów. Przypomnijmy, że walutę euro wprowadziły takie kraje, jak Malta, Czarnogóra czy Kosowo, które przecież nie należą nawet do Unii Europejskiej. Euro jest po prostu obiegową walutą, w której reguluje się zobowiązania, i rządy tych krajów nie mają żadnej kontroli nad jego podażą. Czy w tych krajach szaleje straszliwa recesja? No nie. Natomiast nie grozi im już widmo dwucyfrowej inflacji, jaka targała Serbię przez całe lata 90te choćby. W Czarnogórze zresztą wcześniej walutą obiegową była marka niemiecka, prawdziwa twarda waluta sprzed czasów przyjęcia euro, i jak pokazuje Philipp Bagus w książce "Tragedia euro", to powinna była być waluta dla całej wspólnoty gospodarczej Europy, a nie wersja light, pożądana przez Francuzów, czyli euro, znacznie łatwiej manipulowalne przez pozostałe kraje Unii, niż narodowa marka Niemiec. Ale tak czy siak, profesorowie Huerta de Soto oraz Leszek Balcerowicz, mają rację, pisząc, że strefa euro jest substytutem standardu złota w tym sensie, że żaden kraj w niej się znajdujący nie może uciec się do starego XX-wiecznego rozwiązania i zdewaluować, zinflatować własnej waluty i poprawić bilans płatniczy czy zamieść problemy z deficytem i długiem pod dywan. Waluta niezależna od widzimisię władz krajowych zmusza je do dyscypliny fiskalnej, nawet przy ewidentnej porażce działań ECB przez ostatnią dekadę.
W czym więc problem, że kandydaci Nowej Prawicy, Polski Razem czy Ruchu Narodowego przywołują przykład Słowacji, która po przyjęciu euro się rzekomo słabo rozwija, czy jeszcze bardziej idiotyczny przykład Niemiec, do bólu przywoływany przez Korwina, że Niemcy z euro -2% wzrostu, itp. debilizm.
Otóż jeśli następuje recesja i konieczny jest spadek płac nominalnych, cen nominalnych i ogólnej struktury tych wskaźników do rynkowego poziomu, to im bardziej sztywne jest prawodawstwo dot. pracy, umów o pracę i możliwości decydowania przedsiębiorców o cenach; im bardziej sztywne kontrakty dot. zatrudnienia w sektorze publicznym - tym trudniej może nastąpić niezbędne dostosowanie w tych branżach. Im branża bardziej uzwiązkowiona, tym ciężej będzie pracodawcom wprowadzić niższe płace od zaraz, itd. Innymi słowy, urzędas mający umowę z długim okresem wypowiedzenia, okresem ochronnym, na jakąś astronomicznie wysoką płacę, a który nie wykonuje żadnej produktywnej roboty i jest tylko obciążeniem dla gospodarki i podatnika - nie mogąc być zwolnionym od razu, nie mogąc mieć obciętej płacy bez złamania umowy - staje się kłodą pod nogami reform. To samo z każdym pracownikiem uzwiązkowionego sektora, który musi zostać zrestrukturyzowany do nowej sytuacji gospodarczej, i trzeba mu obniżyć płacę albo zwolnić - a nie można, bo prawo tego właścicielowi firmy zabrania. To jest właśnie przyczyna przedłużających się recesji w krajach PIGS strefy euro. Ale nie jest to wina euro, tylko socjalizmu, etatyzmu i uzwiązkowienia tych gospodarek. Własna waluta, powtarzam do znudzenia, umożliwia tylko czary-mary, czyli stworzenie iluzji, że wszystko jest ok, bo świat na zewnątrz po deprecjacji waluty kupuje nasze towary i robotnicy mają pracę. Tylko, że po takiej deprecjacji praca jest warta o wiele mniej i poziom życia spada, a chora sytuacja gospodarcza, uzwiązkowienie i sztywne prawodawstwo pracy trwa nadal, aż do kolejnej recesji, która nieuchronnie w takich warunkach musi nadejść.
I to czeka w niedługim czasie Polskę.

5 komentarzy:

  1. Kurczę, pierwszy lepszy muzyk z Kielc ;) wie więcej o pieniądzach niż większość polityków. Mam nadzieję, że kiedyś zostaniesz ministrem finansów (i zlikwidujesz ten zbędny urząd).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no akurat wykształcenie mam ekonomiczne, choć bez samodzielnego zgłębiania tematu i setek przeczytanych książek człowiek byłby równie ograniczony, co właśnie dzisiejsi ministrowie finansów

      Usuń
    2. Masz ograniczony umysł keltuS. Nic ci nie pomogło, że byłes na studiach jak nie ogarniasz zwykłej logiki.
      Wiesz na czym polegają wojny walutowe? Że ma być na eksport a nie na import. Import potem, jak zniszczymy konkurencje tanim eksportem. Myśl długofalowo a nie tu i teraz. Dlatego import jest może celem gospodarki, ale żeby go wywołać trzeba obniżyć wartość zł, zapchać rynki tanimi produktami za granicą, tak żeby im się nie opłacało i nam prawie też, ale jednak my coś zarobimy (większym kosztem) ale to lepsze niż nie sprzedać wcale. Tym sposobem pozbywamy się konkurencji za granicą, tym sposobem zwiększamy obroty w naszych firmach i automatyzujemy je byśmy mogli więcej produkować i bardziej ich zalewać. Tym sposobem zarabiamy na zwiększonej producji z powodu automatyzacji. Wtedy sobie już na końcu importujemy, bo mamy ZA CO.
      Twoja wersja programu jest, że zł musi być silna polega na tym, że nie sprzedasz nic za granicą i tylko jednorazowo sobie coś kupisz, ale nie rozwiniesz biznesu długofalowo bo nie będziesz konkurencyjny.
      Zabij sie.

      Usuń
  2. Malta jest w Unii Europejskiej od 2004r. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. fakt, a w eurostrefie od 2008. skąd więc się wzięła w tym artykule? taką informację dostałem od wykładowczyni na studiach, nie zweryfikowałem jej przez lata, i tak zostało. nadmierne zaufanie do belfrów musi zostać wyrugowane

      Usuń